To paradoks, bo mamy bardzo rozwinięty rynek deweloperski, buduje się setki tysięcy mieszkań rocznie, a mimo to cena za metr mieszkania jest coraz wyższa, również najem jest coraz droższy, a pensje wcale nie rosną aż tak szybko. Mamy do czynienia z pokoleniem, które jest w najgorszej sytuacji od dwudziestolecia międzywojennego. Młodzi ludzie są zostawieni sami sobie. A to odbije się na demografii – mówi  w rozmowie z Agatą Kołodziej Jan Mencwel, aktywista, współzałożyciel stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, autor książki „Betonoza”.

POSŁUCHAJ PODCASTU:

Global House Price Index firmy Knight Frank, która śledzi zmiany cen nieruchomości mieszkaniowych pokazuje, że na koniec 2021 roku Turcja zanotowała najwyższy wzrost cen r/r. Skoczyły one tam średnio o 60 proc. w ujęciu nominalnym. Z kolei Australia zanotowała najwyższy wzrost cen w ujęciu realnym, czyli po uwzględnieniu inflacji – o 17,5 proc.

Polska? Zajęła 31. miejsce pośród 56 krajów i regionów na świecie z rocznym wzrostem cen o prawie 9 proc. w ujęciu nominalnym i niecałe 3 proc. Po uwzględnieniu inflacji.

To może nie jest tak źle?

Z innej strony. Mamy w Polsce ok. 4 proc. mieszkań socjalnych. W Holandii jest ich blisko 30 proc., a w ubiegłym roku Holendrzy wyszli na ulice z powodu kryzysu mieszkaniowego, bo setki tysięcy ludzi od lat tkwią na listach oczekujących na mieszkanie, a liczba bezdomnych podwoiła się w ciągu dziesięciu lat. Z kolei w Niemczech mieszkań socjalnych jest mniej niż w Polsce – ok. 3 proc., a Niemcy wydają nam się rajem na ziemi.

Czy w Polsce w ogóle mamy jakiś problem z rynkiem mieszkaniowym? U nas przecież jeszcze nikt nie wychodzi na ulicę.

„Oczywiście, że mamy problem mieszkaniowy i nawet, jeśli nie widać tego w nastrojach społecznych, widać to w danych jak a przykład tych, że 43 proc. Polaków w wieku 25-35 lat mieszka z rodzicami, a to jeden z najwyższych ode setów w Unii Europejskiej. W Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii to zaledwie kilkanaście procent”

– mówi Jan Mencwel, aktywista, współzałożyciel stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, autor książki „Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta.”

40 proc. młodych chce regulowanych czynszów

Z badań Centrum im. Ignacego Daszyńskiego przeprowadzonych we współpracy z IBRIS wynika, że 39,3 proc. ankietowanych (w wieku 18-24 lata) uważa, że państwo powinno regulować poziom czynszów w mieszkaniach. Przeciwnego zdania jest 25,1 proc. Dodatkowo 48,6 proc., poparło pogląd, że państwo powinno budować mieszkania na wynajem.

„To nie jest komunizm, to dążenie do standardów europejskich, a żadnej z tych rzeczy w Polsce właściwie nie mamy. Regulacji czynszów nie mamy wcale, a budownictwo publiczne jest w fazie szczątkowej” – mówi Mencwel.

„W Wiedniu natomiast 2/3 mieszkańców mieszka w mieszkaniach publicznych – komunalnych, socjalnych – albo w prywatnych inwestycjach dofinansowywanych przez państwo. A więc to wcale nie musi być tak, że to państwo wszystko buduje, że musi stać się wielkim deweloperem. Wystarczy, że zasób publicznego budownictwa się powiększy. Ale w Polsce to się nie dzieje” – dodaje.

I za przykład podaje Warszawę, w której Rafał Trzaskowski na początku kadencji obiecywał, że będzie oddawał 1,5 tys. mieszkań komunalnych rocznie. Po czterech latach rządów okazuje się, ze oddał zaledwie 850. Dlaczego? Bo nikt polityków z tych obietnic mieszkaniowych nie rozlicza.

„Polityk w Polsce wie, że musi powiedzieć coś o mieszkaniach w trakcie kampanii wyborczej, ale może tego nie dowieźć i wyborcy mu to wybaczą, bo są przyzwyczajeni do tego, że nie mają prawa niczego oczekiwać od polityków w tej sprawie. Wiedzą, że jak potrzebują dachu nad głową, muszą liczyć tylko na siebie, na rodziców i na kredyt w banku”

– mówi Jan Mencwel.

Po grzechu prywatyzacji musi przyjść kataster

Według aktywisty nie mamy dziś zasobu publicznych mieszkań, bo się ich łatwo i tanio pozbyliśmy w ferworze prywatyzacji. Popełniono błąd, że pozwolono, by po ’89 roku mieszkania i spółdzielcze i nawet komunalne wykupować na własność po niskiej, nierynkowej cenie. Całe pokolenie się uwłaszczyło i dzięki temu mogło pomóc kupić mieszkania swoim dzieciom.

„Teraz te mieszkania przechodzą na kolejne pokolenia. Ale jeszcze kolejne pokolenie już tego benefitu nie otrzyma po swoich rodzicach, oni sami byli skazani na kupno mieszkania na kredyt w latać 90., więc nie stać ich na to, żeby jeszcze sfinansować kredyt dziecka.” – mówi aktywista.

Jego zdaniem dodatkowo dziś te sprywatyzowane w latach 90. zasoby mieszkaniowe w jakiejś części wcale nie służą zaspokajaniu własnych potrzeb mieszkaniowych i to jest poważny problem. „Czasem są wynajmowane, ale co dziesiąte, a w niektórych województwach nawet co ósme stoi puste, bo ktoś odziedziczył mieszkanie po babci, ale nie chce się pozbywać” – twierdzi Jan Mencwel.

„Mamy więc wąską uprzywilejowana grupę, która dzięki tamtemu uwłaszczeniu ma więcej niż jedno mieszkanie i stać ją na to, żeby utrzymywać puste lokale choćby z sentymentu i całą resztę społeczeństwa, dla której zapewnienie godnych warunków mieszkaniowych jest nie lada wyzwaniem” – dodaje.

Dlatego jedyna droga, by uruchomić zasób mieszkaniowy, który się marnuje, to podatek od pustostanów i kataster. „Możemy się oszukiwać, że prywatny rynek wszystko załatwi, że wystarczy jeszcze bardzie ułatwić deweloperom budowanie. Tylko rynek deweloperski przeżywa boom, budujemy najwięcej od lat, a mieszkania są coraz droższe i coraz mniej dostępne. Wolny rynek sam nie jest w stanie tego problemu rozwiązać”

– uważa aktywista.

Politycy boją się „powrotu komuny”

Dlaczego politycy boją się nowych podatków mieszkaniowych, podatku od pustostanów czy podatku katastralnego? „Myślę, że to ciągle jeszcze czkawka po okresie PRL-u kiedy posiadanie mieszkania na własność było przywilejem wąskie grupy. Teraz, szczególnie wśród starszego pokolenia polityków panuje przekonanie, że jeśli znów będziemy uspołeczniać ten zasób mieszkaniowy, to będzie powrót komuny. A młodzi wcale nie mają nic przeciwko publicznemu mieszkalnictwu. To konflikt pokoleniowy i prędzej czy póżniej modzi ludzie zaczną się tego domagać” – twierdzi Mencwel.

Szczególnie, że jego zdaniem nie było jeszcze pokolenia, które miałoby gorzej niż to, które teraz wchodzi w dorosłość, jeśli chodzi o dostępność mieszkań. Przynajmniej nie od dwudziestolecia międzywojennego.

Dlaczego Polacy dotąd nie wyszli na ulice?

Zdaniem aktywisty prędzej czy później czeka nas wybuch frustracji i gniewu. A Polacy dotąd nie wyszli na ulice, bo ciągle jeszcze nie ma u nas miejsca na poważna debatę o mieszkalnictwie, a politycy czuli, że są zwolnieni z konieczności zajmowania się tym tematem.

„Młodzi jeszcze ciągle obawiają się, że domaganie się czegokolwiek spowoduje, że wyjdą na lewaków czy wariatów, więc lepiej się nie wychylać”

– uważa Mencwel.

Prawdziwa debata o mieszkaniach zaczyna się dopiero w Polsce otwierać, ale nie zdominuje jeszcze najbliższych wyborów parlamentarnych. Z pewnością jednak to będą pierwsze wybory, kiedy ten temat zaistnieje na poważnie.

„To nie będzie tylko rytualne rzucanie liczb, ale zaczniemy rozmawiać o rozwiązaniach, na przykład podatkowych. Myślę, że to będzie miało charakter konfliktu klasowego pomiędzy tymi, którzy nie mają dostępu do zasobów mieszkaniowych, a tymi, którzy mieszkania traktują jako lokatę kapitału, coś, czym można spekulować, sposób na zarobienie pieniędzy. I wcale nie jest oczywiste, jak odnajdą się w tym poszczególne formacje polityczne, choćby Platforma Obywatelska – mówi Mencwel.

Jego zdaniem Donald Tusk ewidentnie zauważył problem mieszkaniowy, bo nie można go już ignorować i twierdzić że to jakaś lewacka młodzież. Problem polega na tym, że nadal idzie w stronę rozwiązań, które były już stosowane przez jego rząd, czyli dopłaty do kredytów, które nie rozwiązały problemów, a napędziły jedynie rynek deweloperski.

„Pytanie, czy Tuskowi wychowanemu w liberalizmie lat 90. i wczesnych 2000 przejdzie przez gardło, że państwo powinno budować mieszkania? – pyta aktywista. Dodaje, że w PiS też już nie wierzy, bo po porażce programu Mieszkanie Plus nie ma tam już woli politycznej.