Badanie United Surveys wykonane jeszcze w połowie października pokazuje, że 44 proc. Polaków zauważa, że wzrost cen ma duży wpływ na ich domowe budżety. Jedynie 7 proc. nie zauważa wzrostu cen, a 14 proc. ankietowanych uważa, że inflacja nie wpływa w znaczący sposób na ich portfele. Tymczasem „ryzyko, że inflacja będzie dwucyfrowa, dramatycznie wzrosło w ciągu ostatnich kilku miesięcy” – mówi w rozmowie z Agatą Kołodziej dr Wojciech Paczos, makroekonomista, pracownik naukowy Uniwersytetu w Cardiff i Polskiej Akademii Nauk, członek grupy ekonomistów Dobrobyt na Pokolenia.
POSŁUCHAJ PODCASTU:
Granicą niebezpiecznego klifu jest według Paczosa odczyt na poziomie 10 proc. Jeśli go przekroczymy, jedynym sposobem zatrzymania inflacji będzie recesja. „Trzeba będzie bardzo mocno uderzyć po kieszeniach obywateli, żeby przestali wydawać i w bardzo okrutny sposób chłodzić gospodarkę, żeby inflacja wróciła do normy” – wyjaśnia ekonomista. Tymczasem mamy równolegle jeszcze drugi problem: bardzo słabą polską walutę. A może być znacznie gorzej, bo na razie duże instytucje finansowe jeszcze nie do końca przyjmują do wiadomości, że może nastąpić załamanie w relacjach Polski z Unią Europejską.
„Inflacja dzisiaj nie jest problemem, problemem jest to, jaka inflacja będzie za rok”
– mówi Paczos, Tylko że nikt nie wie, jaka będzie za rok, ekonomiści mBanku straszą nawet dwucyfrową inflacją, bardziej zachowawcze prognozy mówią natomiast o osiągnięciu maksymalnego poziomu 8 proc.
Czy naprawdę jest się czego bać? Tak – naszych własnych emocji
„Groźne jest właśnie to, że dziś wszyscy prognozujemy poziom inflacji. W normalnych czasach się tego nie robi, bo nie trzeba, nikt się nią nie martwi, bo jej poziom jest przewidywalny. A kiedy wszyscy zaczynamy się zastanawiać, ile wyniesie za rok, w gospodarce zaczynają dziać się bardzo złe rzeczy” – uważa dr Paczos.
Te złe rzeczy zaczynają się od zwykłych decyzji każdego z nas: czy to jest dobry moment, żeby zmienić pracę? Czy wziąć kredyt na mieszkanie już teraz, choć planowałem wziąć go za rok, jak jeszcze trochę odłożę na wkład własny? Czy kupić pralkę albo nowy samochód już teraz, bo za rok będzie jeszcze droższy? Innymi słowy, zaczynamy zmieniać nasze decyzje, które podejmowaliśmy wcześniej w jakiś racjonalny sposób.
„Do procesu decyzyjnego konsumentów zaczynają się wkradać emocje, zaczynamy się zachowywać, jakby ta inflacja rzeczywiście miała się pojawić. A wtedy pojawia się tzw. pętla oczekiwań i rzeczywiście zaczynamy w ten sposób sami ją wywoływać. To jak samospełniające się proroctwo” – wyjaśnia ekonomista.
Polacy cierpią, liczba skrajnych pesymistów jest rekordowa
I te emocje rzeczywiście widać w nastrojach Polaków. Badanie United Surveys wykonane jeszcze w połowie października pokazuje, że 44 proc. Polaków zauważa, że wzrost cen ma duży wpływ na ich domowe budżety. Jedynie 7 proc. nie zauważa wzrostu cen, a 14 proc. ankietowanych uważa, że inflacja nie wpływa w znaczący sposób na ich portfele.
Z kolei badania Związku Przedsiębiorstw Emerytalnych i Szkoły Głównej Handlowej niedawno pokazały, że już aż 86 proc. gospodarstw domowych w Polsce odczuwa wzrost cen bardziej niż zwykle. Są to najgorsze dane od 1996 roku. Dodatkowo w największym stopniu przybyło skrajnych pesymistów – obecnie jest ich 43 proc., podczas gdy przed rokiem było tylko 20 proc., a historyczne maksimum sięgało do 30 proc. Polacy rzeczywiście obecnie są pod wpływem silnych emocji. Próba ich uspokojenia ze strony rządzących niewiele daje, szczególnie, że bywa nieudolna. Minister Henryk Kowalczyk niedawno na antenie Radia Zet przekonywał, że nie należy się tak przejmować inflacją i wcale nie jest tak źle, bo przecież wynagrodzenia rosną szybciej.
W teorii rzeczywiście tak jest, płace rosną obecnie szybko, w tempie ok. 8-9 proc. rocznie, a więc teoretycznie szybciej niż ceny. Tylko że inflacja nie jest taka sama dla każdego – koszyk zakupowy każdego z nas wygląda inaczej. Po wtóre zaś, nie każdemu pensje rosną w takim tempie, jak pokazuje średnia. Dobrym przykładem są choćby emeryci. Waloryzacja ich świadczeń w tym roku wyniosła 4 proc., a przecież emeryci to aż 1/4 społeczeństwa – oni z pewnością inflację odczuwają boleśnie.
Niewyobrażalny scenariusz dziś stał się możliwy
„Ryzyko tego, że inflacja będzie dwucyfrowa, dramatycznie wzrosło w ciągu ostatnich kilku miesięcy” – mówi dr Paczos i podkreśla, że o ile jeszcze rok temu taki odczyt inflacji był zupełnie niewyobrażalny, to dziś wydaje się już być możliwy.
„Ta inflacja jest ceną za uratowanie gospodarki, uratowanie miejsc pracy, ale ona nie musiała i nie powinna być aż tak wysoka. Wraz z dr Pawłem Bukowskim z London School of Economics przewidywaliśmy kilka miesięcy temu, że inflacja, owszem, znacząco wzrośnie, ale wyniesie ok. 5 proc., maksymalnie do 7 proc. Powyżej 7 proc. zaczynają się jednak kłopoty, a absolutnie w żadnym wypadku inflacja nie powinna przekroczyć 10 proc. – to granica klifu, z którego spadamy, bo wtedy inflacja bardzo się utrwala. A wówczas jedynym sposobem, żeby to zatrzymać jest recesja. Mówiąc inaczej, trzeba bardzo mocno uderzyć po kieszeniach obywateli, żeby przestali wydawać i w bardzo okrutny sposób chłodzić gospodarkę, żeby inflacja wróciła do normy” – wyjaśnia ekonomista.
Dr Paczos podkreśla jednocześnie, że za taki wyskok inflacji spowodowany m.in. rosnącymi niezwykle szybko cenami energii wcale nie odpowiadają rosnące ceny pozwoleń na emisję CO2, jak próbują sugerować przeciwnicy zielonej transformacji. Przeciwnie.
„Rosnące ceny pozwoleń na emisję nie tylko nie powodują inflacji, ale wręcz odwrotnie, doprowadzają do lekkiej deflacji, czyli spadku cen. To może wydawać się absurdalne, ale pokazują to już badania, nie tylko teoria.”
– mówi dr Paczos.
„NBP fundamentalnie się pomylił i jeszcze ogłosił to ludziom”
To, co jest kluczowe w przyczynach wzrostu inflacji do niebezpiecznych poziomów, to fakt, że mimo, że czynniki inflacyjne były do przewidzenia, polski bank centralny komunikował coś zupełnie odwrotnego.
„Z pewnym przerażeniem obserwowałem i nie byłem w stanie zrozumieć, dlaczego polski bank centralny przez bardzo długi okres twierdził, że większym zagrożeniem dla gospodarki jest deflacja. I to jest największy błąd, jaki popełnił NBP – który nie zrozumiał natury tego kryzysu i natury ratowania gospodarki, w czym przecież sam uczestniczył. NBP fundamentalnie się pomylił i jeszcze ogłosił to ludziom: „nie macie się co przejmować inflacją” i to w czasie, kiedy inflacja już była powyżej celu” – mówi ekonomista.
Ciekawe, że NBP w ostatnim czasie zmienił swoją politykę i powiedział, że będzie ona nieprzewidywalna i nigdy nie będziemy wiedzieć, co zrobi bank centralny, nie wiemy nawet, czy ma zamiar doprowadzić inflację do celu w 2022 r.? W 2023 r.? Nie wiemy, jakich narzędzi będzie do tego używał.
„To bardzo szkodliwe. A dodatkowo NBP używa do tego retoryki wojennej, wskazując, jakby był na wojnie z bankami komercyjnymi, z mediami. To jest przerażające. Bank centralny zapowiedział, że będzie walczył z inflacją nie przez sterowanie naszymi oczekiwaniami, ale uderzaniem znienacka w nasze portfele”
– mówi dr Wojciech Paczos.
Największe uderzenie w złotego może być dopiero przed nami
Ale inflacja to nie jest nasz jedyny problem. Drugim jest niezwykle słaby obecnie złoty, któremu zagraża konflikt Polski z Unią Europejską. „Bardzo się obawiam, że rynki nie wyceniają jeszcze możliwości, że Polska nie dostanie europejskich środków z Krajowego Planu Odbudowy, bo po prostu nie są w stanie określić ryzyka. Bo to właściwie jest niepewność, nie ryzyko, więc nie da się tego wycenić” – mówi dr Paczos.
„Tę moją obawę potwierdzają rozmowy z uczestnikami rynkowej gry walutowej. Duże banki jeszcze nie do końca przyjmują do wiadomości, że może nastąpić załamanie w relacjach Polski z Unią Europejską, one są bardzo optymistycznie nastawione” – dodaje ekonomista. A to oznacza, że największe uderzenie w polską walutę może być dopiero przed nami.
A tymczasem polskiej walucie szkodzi fakt, że rok temu NBP bardzo dziwnie zagrał na osłabienie złotego, prawdopodobnie by zwiększyć zyski na koniec roku wpłacane do Skarbu Państwa. I wygląda na to, że rynki oczekują, że NBP zrobi w tym roku to samo.
„To bardzo niebezpieczna sytuacja, bo wszyscy będą grali na osłabienie polskiej waluty pod koniec roku. Prezes Glapiński próbował interwencją słowną tego uniknąć, ale pojawia się tu pytanie, na ile jest wiarygodny” – mówi ekonomista.