Jakkolwiek się ten konflikt nie zakończy, Rosja wyjdzie z niego mocno osłabiona. Ale osłabiona Rosja i jednocześnie wzmocnione Stany Zjednoczone, to z punktu widzenia Chin bardzo niekorzystne rozwiązanie. Dlatego to już nie jest wojna lokalna, tylko globalna. Największa od II wojny światowej – w każdym wymiarze. Mówimy o Ukrainie, liczymy ofiary na Ukrainie, ale rozmawiamy o Stanach Zjednoczonych, Chinach, Rosji i Unii Europejskiej czy też Berlinie i Paryżu albo nawet o Węgrach i ich rewizjonizmie terytorialnym  – mówi w rozmowie z Agatą Kołodziej prof. Bogdan Góralczyk z Uniwersytetu Warszawskiego – politolog, sinolog i dyplomata – były ambasador w Królestwie Tajlandii, Republice Filipin i Związku Myanmar.

„Chiny zostały zaskoczone agresją Putina na Ukrainę, choć z pewnością o niej wiedziały. Ale Putin chińskiego jedynowładcę przekonał, że Rosja wszystko załatwi w ciągu pięciu dni, a wzmocniona Rosja jest Chinom na rękę” – mówi Góralczyk.

POSŁUCHAJ PODCASTU:

Ważny jest jednak kontekst nie tyle relacji Chiny-Rosja, ile Chiny-Zachód.

„Zapominamy, że w USA w ostatnich latach dokonała się rewolucja łupkowa. Po raz pierwszy w historii Stany Zjednoczone są eksporterem surowców energetycznych. Przecież Niemcy, blokując Nord Stream 2, natychmiast zwróciły się w stronę gazu „made in USA”. Chiny to widzą i nie chcą, żeby USA jeszcze więcej wygrały – mówi prof. Bogdan Góralczyk. I dlatego próbują włączyć się w proces pokojowy. A przy okazji mogą starać się kruszyć mury, jakie Zachód im postawił, by nie wykupywały zachodnich sreber rodowych. Gdzie w tym układzie geopolitycznym jest Polska? Robert Fogel, laureat ekonomicznego Nobla z 1993 r. twierdził kilka lat temu, że do 2040 roku Polska stanie się źródłem taniej siły roboczej dla Chin. „Czy nam się to podoba, czy, nie, Chińczycy już tutaj są. Po raz pierwszy w długich dziejach Chin ich celem jest to, żeby wejść do Polski, bo tak im wynika z mapy. I należałoby to uwzględnić” – mówi sinolog.

Przeoczyliśmy zapowiedź nowego ładu: demokracje kontra autokracje

„Przed wojną w Ukrainie miedzy USA a Chinami trwała zimna wojna – handlowa i celna, rozpoczęta przez Donalda Trumpa. Dodatkowo w czasie pandemii doszły jeszcze dwa konflikty – wojna medialna, ideologiczna oraz ta o wysokie technologie, czyli 5G i Huawei, w której brał udział przecież nawet Robert Lewandowski. W tym sensie wzmocniona Rosja była Chinom potrzebna” – podkreśla prof. Góralczyk.

Kiedy po spotkaniu Xi Jinping – Władimir Putin podczas Igrzysk Olimpijskich wydano komunikat, świat go przeoczył, a był niezmiernie ważny, bo zarysował nowy ład światowy: demokracje kontra autokracje. I zaraz po tym rozpoczęła się inwazja Rosji.

Dlaczego więc to zaskoczyło Chiny?

„Po pierwsze dlatego, że inwazja była pełnoskalowa, nie ograniczyła się tylko np. do Donbasu. Drugim zaskoczeniem było to, że narodził się naród ukraiński. Bo to nie jest wojna słabo zmotywowanej armii rosyjskiej z drugą armią, ale wojna armii o słabym morale z narodem ukraińskim. A takiej wojny z całym narodem nigdy się nie wygra, nawet, gdyby miała trwać 60 lat.”

– podkreśla prof. Góralczyk.

Chiny były w pierwszych dniach wojny były więc wyraźnie skołowane, dlatego wydawały sprzeczne oświadczenia. Jednak po ponad 10 dniach wojny Xi Jinping z własnej inicjatywy rozmawiał z prezydentem Macronem i kanclerzem Scholzem, proponując mediacje. Kolejne spotkanie przedstawicieli Chin z politykami europejskimi trwało aż siedem godzin. A teraz wszystko wskazuje na to, że dojdzie do spotkania online samego Xi Jinpinga z Joe Bidenem – podkreśla profesor.

A więc Chinom naprawdę może zależeć na pokoju?

„Tak. Bo trzecią rzeczą, która zaskoczyła Chińczyków jest to, że Zachód się zjednoczył. I Chińczycy już widzą, że największym wygranym tej wojny będą Stany Zjednoczone – nie tylko jako dostawca uzbrojenia, co zawsze jest dochodowe, ale – co zbyt mało podkreślamy – ze względu na rewolucję łupkową, która w ostatnich latach dokonała się w USA. Przecież Stany Zjednoczone, po raz pierwszy w historii są eksporterem surowców energetycznych” – podkreśla sinolog.

I zwraca uwagę, że kanclerz Niemiec podczas tzw. przewrotu kopernikańskiego w Bundestagu, kiedy nastąpił zwrot względem Rosji, z jednej strony wstrzymał Nord Stream 2, ale jednocześnie zaznaczył wyraźnie, że Niemcy muszą, i to w szybkim tempie, wybudować dwa gazoporty, takie jak nasz w Świnoujściu, gdzieś na Morzu Północnym, na gaz „made in USA”.

„Chiny to widzą i nie chcą, żeby Stany Zjednoczone jeszcze więcej wygrały. A jednocześnie jeszcze bardziej obawiają się tego, że Putin przegrywa, bo Putin osłabiony jest dobry – będzie dla nich junior partnerem, ale niedobry jest dla nich Putin leżący na deskach – również dlatego, że to Putin jest największym dostawca gazu dla Chin”

– przypomina sinolog.

Czy Chiny nadal chcą wykupić świat?

„Początkowo Europa była zachwycona – przyjdą Chińczycy, zainwestują i będzie dobrze. Ale szybko się zorientowała, że owszem, Chińczycy tu przychodzą, ale wcale nie inwestują od podstaw, ale zaczynają nam wyjmować srebra rodowe: Kuka, Pirelli, Volvo, stadiony piłkarskie. Wtedy, uwzględniając, że również amerykańskie stanowisko pod wodzą Donalda Trumpa się wobec Chin zmieniło, Komisja Europejska zredefinowała stanowisko względem Chin, nazwała je strategicznym rywalem i rozpoczęła się zupełnie nowa epoka. Tyle, że przykryła ją szybko pandemia, a teraz wojna, ale to wszystko wisi w powietrzu i ze zdwojoną siłą po wojnie ukraińskiej się odezwie, jestem tego pewien” – mówi prof. Góralczyk.

Czy Chiny właśnie wykorzystają okazję, by choćby udając włączenie się w proces pokojowy, spróbują ugrać ocieplenie w tej zimnej wojnie gospodarczej?

„Z pewnością tego dotyczą właśnie te wielogodzinne rozmowy przedstawicieli Chin z Zachodem.”

Co to może oznaczać dla naszej części Europy? Robert Fogel, laureat ekonomicznego Nobla z 1993 roku twierdził kilka lat temu, że do 2040 roku Polska stanie się źródłem taniej siły roboczej dla Chin. Czy aby dzisiejsze zmiany geopolityczne zachodzące w błyskawicznym tempie nas do tego scenariusza nie przybliżają?

„Czy nam się to podoba, czy, nie, częściej nie, Chińczycy już tutaj są. W Unii Europejskiej, w Europie Środkowej i w Warszawie. Ja od dawna konsekwentnie głoszę, że po raz pierwszy w długich dziejach Chin celem jest to, żeby wejść do Polski, bo tak im wynika z mapy. I należałoby to uwzględnić”

– mówi sinolog.

„Jeśli chcą tu inwestować, to proszę bardzo, ale naszym sojusznikiem pod względem bezpieczeństwa są Stany Zjednoczone, natomiast w sensie modernizacji i postępu – Niemcy. Dopóki nie zmienimy tej statystyki, nie ma o czym mówić – dodaje.

Węgrzy wierzą, że Putin się tylko broni. Dlaczego? Bo Orban chce powrotu Wielkich Węgier

Tymczasem jest o czym mówić w przypadku Węgier, które jako członek Unii Europejskiej jednak wyraźnie się od niej odwracają, kierując się na Wschód. Victor Orban nie tylko nie przekazuje Ukrainie broni ani amunicji, ale nie zgadza się nawet na tranzyt dostaw z innych państw przez terytorium Węgier.

Węgierskie media w kilka godzin po tym, jak wojska rosyjskie zrzuciły potężną bombę na budynek teatru dramatycznego w Mariupolu, nie zająknęły się nawet o tym. Podobnie jak o szczycie NATO w Brukseli zaplanowanym na 24 marca.

Efekt?

Badania Publicus dla jedynej niezależnej gazety na Węgrzech „Népszava” pokazują, że 64 proc. Węgrów uważa, że atak Rosji na Ukrainę to agresja, 15 proc. wierzy, że Rosja się tylko broni, 21 proc. nie wie, jak to interpretować.

Ale już wśród wyborców Fidesz tylko 44 proc. uznaje tę wojnę za agresję Rosji, niemal co czwarty uważa, że Putin się broni, a 32 proc. nie wie, co o tym myśleć.

A więc strategia Obrana przynosi efekty. I oczywiście Victor Orban ma wiele interesów w Władimirem Putinem, ale tu nie chodzi wyłącznie o pieniądze.

„Orban, podczas wystąpienia 15 marca z okazji święta narodowego kilkukrotnie podkreślał, że jest premier nie nie 9,5-milionowych Węgier, tylko 15 mln Węgrów. On prezentuje się jako jedynowładca Węgier i całej diaspory”

– mówi prof. Góralczyk.

A zatem tak – Orbanowi chodzi po głowie rewizjonizm terytorialny, a mapa Wielkich Węgier, która wisi w jego gabinecie, to nie tylko sentymenty – przyznaje Profesor.

Być może mógł liczyć, że w tym sensie skorzysta, jeśli Putinowi pójdzie dobrze w Ukrainie. Ale nie poszło. I w tym sensie Orban też jest wielkim przegranym.

„Może jeszcze nie w najbliższych wyborach, choć czuje zagrożenie i być może właśnie po to pojechał na trzy dni na granicę z Ukrainą, by tam osobiście wspierać uchodźców. A to bardzo ważne, bo na Węgry też przyszło ponad 200 tys. uchodźców, z czego połowa to Węgrzy z Rusi Zakarpackiej, którym nadał czynne i bierne prawo wyborcze. Ta diaspora może przesądzić, czy Victor Orban wygra kolejne wybory 3 kwietnia” – uważa prof. Góralczyk.