– Na realnym spadku wynagrodzeń w sferze budżetowej, czyli na tym, że wynagrodzenia nominalnie rosną dużo wolniej niż inflacja, państwo polskie zaoszczędzi około 1 proc. PKB. Waloryzację 500+ do 800+ w znacznej mierze sfinansują więc biedniejący pracownicy sfery budżetowej i innych obszarów polityki publicznej – mówi dr Marcin Wroński z SGH.
POSŁUCHAJ PODCASTU
Z jednej strony w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości widzieliśmy prawdziwą ekspansję nakładów na politykę rodzinną, w 2015 roku wynosiły one 1,4 proc. PKB i Polska była w ogonie Unii Europejskiej, a dzisiaj wynoszą 3 proc. PKB i Polska jest w czołówce UE. Wyższe wydatki o nas mają chyba tylko Niemcy i Francja, więc jesteśmy naprawdę wysoko. Ale z drugiej strony tniemy wydatki gdzie indziej – wyjaśnia dr Marcin Wroński z SGH.
Tnąc usługi publiczne
Ekonomista wylicza, że w latach 2015-2022 nakłady na inwestycje publiczne spadły z 4,5 proc. do 4 proc. PKB, nakłady na edukację spadły z 5,1 proc. do 4,8 proc. PKB, nakłady na szkolnictwo wyższe spadły z 1,5 proc. PKB do 1,2 proc. PKB. „Czyli z jednej strony widzimy, że państwo wydaje więcej na politykę rodzinną, ale jednocześnie wydaje mniej na edukację, na szkolnictwo, powyższe, na usługi publiczne ogółem” – mówi dr Wroński.
„Tnąc wydatki na usługi publiczne, PiS prowadzi ewolucję w takim kierunku, że my wam damy 500 czy tam 800+, a wy wyślijcie sobie dzieci do szkoły społecznej. I w najbliższych latach będziemy widzieć coraz większy odpływ uczniów ze szkół publicznych do szkół prywatnych i społecznych. W Warszawie w latach 2019-2020 liczba licealistów uczących się w szkołach niepublicznych wzrosła ponad dwukrotnie” – podkreśla ekonomista.
Głodzenie edukacji publicznej spowoduje również odpływ nauczycieli z sektora publicznego do sektora prywatnego i na tą zmianę jakości edukacji będą musieli reagować rodzice, którzy dysponują wyższymi dochodami, zabierając swoje dzieci ze szkół publicznych do prywatnych.
Ten proces, siłą rzeczy, jeszcze na razie zachodzi w dużych miastach, więc nie dotyczy lub dotyczy jedynie w niewielkim stopniu elektoratu PiS. Bardziej zaś, upadek usług publicznych odczuwają już teraz wyborcy opozycji.
Wydatki na ochronę zdrowia niby rosną, ale dostęp do lekarzy wcale się nie poprawia
„Wydatki na ochronę zdrowia rosną jednocześnie i nominalnie i w ujęciu do PKB, przy czym one były rekordowo niskie w Unii Europejskiej i wciąż są niskie. Natomiast znaczna część tych dodatkowych nakładów idzie nie bezpośrednio na dodatkowe świadczenia medyczne, ale na wzrost wynagrodzeń w ochronie zdrowia, co jakoś chroni system przed dalszym odpływem kadr” – mówi dr Wroński.
„W krajach Europy Zachodniej standardem jest, że wynagrodzenia pracowników sektora publicznego regulują różnego rodzaju układy zbiorowe, czyli że mamy jakąś siatkę płac, mamy automatyczną indeksację, waloryzację, czy to o inflacji, czy o wskaźnik średniego wynagrodzenia. W Polsce takie rozwiązanie właśnie udało się wywalczyć w sektorze zdrowia i moim zdaniem jest to też dobry przykład dla innych obszarów sfery budżetowej” – dodaje.
A póki co, pracownicy budżetówki biednieją najszybciej w Polsce. „Na realnym spadku wynagrodzeń w sferze budżetowej, czyli na tym, że wynagrodzenia nominalnie rosną dużo wolniej niż inflacja, państwo polskie zaoszczędzi około 1 proc. PKB. Jeżeli więc zobaczymy waloryzację 500+ do 800+, co pewnie stanie się faktem, to w znacznej mierze sfinansują to pracownicy sfery budżetowej” – podkreśla dr Wroński.