Gdyby RPP zrobiła to, co od tygodni zapowiada i czego chce większość Polaków, poległaby w walce z inflacją, a Polska mogłaby podążyć śladami Turcji. Czas na miękkie lądowanie, czyli na okiełznanie inflacji bezkosztowo, był rok temu. Dziś nie da się jej zwalczyć bez bólu. Ten ból to podniesienie stóp procentowych do 9-10 proc., choć ich szczyt powinien na chwilę dotknąć nawet 10,5-11 proc. Dałoby się mniej, gdyby RPP dokonała zwrotu w swojej komunikacji, ale jest to bardzo mało prawdopodobne – mówi dr Łukasz Rachel, ekonomista z University College London, w rozmowie z Agatą Kołodziej.
POSŁUCHAJ PODCASTU
Polacy w zasadzie nie mają nic przeciwko inflacji, byliby w stanie zaakceptować wzrost cen, jeżeli tylko ich zarobki rosłyby przynajmniej w takim samym tempie – twierdzi tak 55 proc. Polaków badanych przez IBRiS.
Ale czy to ogóle możliwe? Czy Polacy aby na pewno zdają sobie sprawę, jak wyglądałby ich świat, gdyby ceny rosły w Polsce w tempie, powiedzmy, 50 proc. rocznie, a ich zarobki zwiększałyby się o 55 proc. rok do roku?
„Takiej sytuacji po prostu nie dałoby się utrzymać” – wyrywa z iluzji dr Łukasz Rachel, ekonomista z University College London i grupy Dobrobyt na Pokolenia. To po prostu mrzonka. Ale co właściwie by się wydarzyło? „Gospodarka by się rozchwiała, a ludzie nie byliby w stanie podejmować racjonalnych ekonomicznie decyzji, przez co obniżałby się ich poziom życia” – wyjaśnia ekonomista. I dodaje, że do takiej sytuacji po prostu nie można dopuścić.
Walka z inflacją mogła być bezkosztowa rok temu, dziś musi zaboleć
„Czas na miękkie lądowanie, na okiełznanie inflacji bezkosztowo, tzn. bez wzrostu bezrobocia czy recesji w gospodarce, był rok temu. Już wtedy było widać, że polska gospodarka jest przegrzana„ – mówi dr Rachel. Dziś nie ma już szans na obniżenie inflacji bez poniesienia kosztów i trzeba działać zdecydowanie.
Jak? Według dr. Rachela, stopy procentowe powinny zostać jeszcze podniesione i to nawet docelowo do 9-10 proc. Przy czym trzeba je na chwilę podnieść nawet wyżej, by ten poziom docelowy „zaatakować” od góry. Musimy mieć główną stopę procentową docelowo na poziomie 10 proc.? Trzeba ją podnieść do 10,5-11 proc., żeby dać sygnał i wyraźnie zaatakować oczekiwania inflacyjne, które ciągle rosną, ciągle podwyżkom stóp procentowym uciekają.
Według ekonomisty małe, symboliczne i powolne podwyżki stóp małymi krokami, nawet, jak zmierzające do tego samego celu 10 proc., spowodują, że cel będzie się oddalał – nie uda się zbić oczekiwań inflacyjnych i trzeba będzie podnieść docelową stopę procentową jeszcze wyżej. To jak ciągłe gonienie króliczka, który ucieka i trudno go dogonić.
Wcale jednak nie jest powiedziane, że stopy procentowe muszą zostać podniesione do 10 proc. bez względu na wszystko. Wystarczyłyby mniejsze podwyżki, gdyby działania wsparła odpowiednia komunikacja banku centralnego. Tylko że są bardzo niewielkie szanse na to, że to się wydarzy i NBP nagle zmieni komunikację. Powód? Inflacja stała się tematem politycznym, a wielu twierdzi, że bank centralny nie jest niezależny od sfer rządowych.
Brak podwyżek grozi tym, że pójdziemy w ślady Turcji
A co jeśli, jak chcieliby Polacy i jak zapowiada od tygodni RPP, kolejnych podwyżek stóp jednak nie będzie? Z badania IBRiS wynika, że jedynie 17 proc. badanych uważa, że RPP powinna dalej stopy podnosić, 35 proc. zaś jest zdania, że należy je pozostawić na obecnym poziomie. Dodatkowo aż co czwarty badany uważa, że stopy należy obniżyć.
Dr Rachel jest przekonany, że to, czego chcą Polacy, skończyłoby się dla nich bardzo źle. Doprowadziłoby do odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych dokładnie tak jak w Turcji. Tam inflacja na poziomie takim jak w Polsce była niecałe dwa lata temu, dziś już dawno przekroczyła 70 proc.
Taki scenariusz byłby wysoce prawdopodobny, gdyby RPP stopy obniżyła. Ale nawet jeśli po prostu pozostawi je bez zmian, jest całkiem możliwe, że Polska wejdzie na ścieżkę Turcji.
Czy jednak radykalnie podniesienie stóp procentowych nie grozi nam wybuchem bezrobocia? Przeciwnicy podwyżek stóp straszą właśnie takim scenariuszem i powtórką z bezrobocia, do którego doprowadził lata temu prof. Leszek Balcerowicz.
W dodatku o ile Polacy są w stanie zaakceptować koszty walki z inflacją pod postacią recesji – według badań IBRiS zgodziłoby się na to 47 proc. badanych, przeciwnego zdania jest 32 proc. – to już skoku bezrobocia Polacy nie są w stanie zaakceptować. 43 proc. nie zaakceptowałaby tego jako koszty walki z inflacją, a niecałe 42 proc. mówi „tak”, jeśli tak trzeba.
Dr Rachel jednak uspokaja – wybuch bezrobocia nam nie grozi, trudna sytuacja na ryku pracy pojawi się raczej pod postacią niższych wynagrodzeń, ale nie masowych zwolnień.