Czy jest jakaś różnica pomiędzy oszustem z Tindera udającym potentata diamentów, by uwodzić kobiety i wyłudzać od nich pieniądze, polskim TikTokerem, który wychwala obecny rząd za politykę energetyczną, a w zamian internauci szyderczo znajdują mu posadę prowadzącego w TVP, a dr Maciejem Kaweckim, który zachwyca się w social mediach polskimi wynalazkami – jak się okazuje, nie zawsze wyłącznie z czystej potrzeby serca?
POSŁUCHAJ PODCASTU
I czy należy bać się tego, że już dziś 40 proc. młodych użytkowników internetu w wieku 18-24 lata chętniej korzysta z TikToka niż z Google, by wyszukiwać informacje? O tym Agata Kołodziej rozmawia w najnowszym odcinku podcastu Forum IBRiS z Sylwią Czubkowską, dziennikarką technologiczną, redaktorką naczelną Spider’s Web+ i autorką książki „Chińczycy trzymają nas mocno”.
Dr Kawecki wpadł i prawdopodobnie straci na tym finansowo
Dr Maciej Kawecki – influencer znany z promowania polskich osiągnięć technicznych i naukowych – przyłapany przez goszczącą u nas dziennikarkę i internautów na zamieszczaniu nieoznaczonych płatnych reklam na swoim blogu i w social mediach raczej nie będzie miał kłopotów prawnych – uważa Sylwia Czubkowska. „Kawecki poniósł straty wizerunkowe, być może także finansowe” – tłumacz Czubkowska. Dodaje, że na skutek kryzysu wizerunkowego dr Kawecki mógł stracić część potencjalnych klientów reklamowych.
„Ale nic więcej mu się raczej nie stanie. To się ściśle wiąże z naszym funkcjonowaniem w mediach społecznościowych, a niestety mamy pamięć muszki owocówki. Dzisiaj się na coś nakręcamy, jesteśmy wobec tego bardzo krytyczni, albo wręcz zachwyceni, ale jutro już tego nie pamiętamy, bo pojawia się następny bohater albo antybohater” – mówi Czubkowska.
Na kryptoreklamie jednak nie koniec. Kilku lekarzy wytknęło Kaweckiemu promowanie niewystarczająco zbadanych, a przez to niebezpiecznych dla potencjalnych pacjentów metod terapii czy wręcz pseudoterapii. Eksperci technologiczni wskazywali zaś kolejne przykłady „wynalazków”, którymi zachwycał się Kawecki, a które były albo wtórne wobec opatentowanych już technologii, albo też równie realne, jak perpetuum mobile. Czy to kwestia tego, że influencerów – w odróżnieniu od dziennikarzy czy naukowców – nie obowiązują właściwie żadne formalne i nieformalne kodeksy nakazujące wystarczającą weryfikację źródeł? A może to tylko kwestia pojedynczych wpadek?
„Och, nie da się powiedzieć, że Kawecki coś niewystarczająco zweryfikował raz czy dwa. To przecież trwało latami! A w ostatnich miesiącach doszło coś jeszcze – w kanałach Kaweckiego coraz częściej pojawiały się obrazy i nagrania wywołujące bardzo intensywne emocje u odbiorców, problem tylko w tym, że z realiami dotyczącymi tych obrazów było trochę tak, jak z radiem Erewań – „nie rowery, tylko samochody” i tak dalej” – tłumaczy dziennikarka.
Kawecki był przez część internautów bardzo długo uważany za wiarygodną postać, w czym pomagały jego naukowy tytuł, ministerialna przeszłość, kontakty z mediami i pozycja zawodowa, a także – a może przede wszystkim – pewna konsekwencja w podejmowaniu określonych tematów. Niekiedy bywa jednak i tak, że same ogromne zasięgi skłaniają danego influencera do nagłego, choć nie bezinteresownego zajęcia się całkowicie nowym tematem.
Jak udowodnić influencerowi, że ma inne poglądy polityczne?
Tu kłania się przykład Filipa Zabielskiego. To influencer działający głównie na TikToku oraz YouTube. Na pierwszej z tych platform śledzi go ponad 4,6 mln użytkowników. Nagle ni stąd, ni zowąd okazało się, że ma bardzo wyraziste poglądy polityczne i to w zakresie energetyki – w swoich nagraniach chwali PiS i krytykuje Donalda Tuska za politykę energetyczną. Internauci zarzucili mu nieoznakowaną płatną współpracę i ochrzcili go „nowym prowadzącym TVP Info”.
„To bardzo niebezpieczne zjawisko, bo mamy do czynienia z wpływem inluencerów na politykę i na postawy wyborców. Część social mediów od kilku lat – trochę pod przymusem – wprowadza w tej sprawie własne regulacje, ale wciąż pozostają one bardzo atrakcyjnym narzędziem dla świata polityki” – mówi Czubkowska. Dziennikarka podkreśla zarazem, że to jedno z najtrudniejszych wyzwań, jeżeli chodzi o tworzenie ewentualnych nowych regulacji prawnych.
„Bo jak udowodnić, temu czy innemu influencerowi, że on nie ma takich czy innych poglądów politycznych i nie opowiada o polityce energetycznej z potrzeby serca? Trzeba by go było po prostu „złapać za fakturę” – tłumaczy Czubkowska. I podkreśla, że wyjściem może tu być bardzo dokładne przyglądanie się wydatkom partii politycznych i ich kontrolowanie.
„Ale nie widzę w tej chwili organu państwa, który byłby tym zainteresowany” – mówi Czubkowska.
UOKiK niewiele może, ale i tak kończy się czas pełnej ściemy
A czy inne nieuczciwe praktyki influencerów da się udowodnić? UOKiK zabrał się na nakładanie kar na niektórych influencerów – po kilkadziesiąt tysięcy złotych musieli zapłacić skarbowi państwa m.in. Maffashion, Kruszwil i Dubiel. Tylko czy to możliwe w skali całego zjawiska? Jak to wygląda w praktyce? – pytamy Czubkowską.
„Dla naszego wspólnego dobra powinniśmy influencerom narzucić określone reguły – po to, by zawsze można było w ich twórczości odróżnić reklamę od tego, co reklamą nie jest. Ale z tym będzie bardzo trudno” – mówi Czubkowska. I tłumaczy, że UOKiK nie wprowadza nowego prawa (co zresztą nie leży w kompetencjach urzędu), lecz próbuje narzucić „kodeks dobrych praktyk”.
„UOKiK karał influencerów nie za niewłaściwe oznaczanie reklam, tylko… za brak odpowiedzi w wymaganym prawem terminie na skierowane do nich pytania UOKiK-u” – tłumaczy Czubkowska. I dodaje, że fakt, że część influencerów zaczęła oznaczać materiały reklamowe, to nie skutek jakichkolwiek wymogów prawnych, lecz próba dostosowania się przez środowisko influencerów do nowych oczekiwań odbiorców. „Kończy się czas pełnej ściemy. Ale w Polsce głównie dlatego, że coraz bardziej wymagają tego od influencerów internauci” – mówi Czubkowska.
Odpowiednie regulacje prawne obowiązują już w kilku krajach – m.in. w Wielkiej Brytanii i Norwegii – tłumaczy Czubkowska. „Ale to też nie jest tak, że one pojawiły się w ciągu miesiąca czy pół roku. Pracowano nad nimi latami” – tłumaczy dziennikarka.
Influencerzy rosną w siłę
Nielsen prognozuje, że globalna wartość tego rynku w 2022 r. wyniesie 15 mld dolarów. Ale według raportu Influencer Marketing Benchmark wartość tego rynku może wynieść nawet 16,4 mld dol, co oznacza 19 procentowy wzrost rok do roku.
„To konkretny pieniądz” – śmieje się Czubkowska. I wyjaśnia, że zjawisko osiągnęło rozmiary globalnego przemysłu. „Nowi influencerzy są obecnie „tworzeni” przez wyspecjalizowane firmy, ba, istnieją całe „farmy influencerów”, zbudowany jest wokół nich cały ekosystem z agencjami, menedżerami, specjalistami od kreacji. Na rynek influencerów przeniosły się też całe wielkie agencje reklamowe. Mamy do czynienia z globalnym przemysłem. Ma to ogromny wpływ na nas wszystkich. Coraz częściej zaczynamy wierzyć, że kto nie ma zasięgów, ten nie istnieje.” – mówi Czubkowska, po czym zaznacza, że np. w wypadku artystów, dziennikarzy, czy twórców internetowych jest to częściowo uzasadnione. Problemem jednak – zdaniem Czubkowskiej – staje się to, że zjawisko rozszerza się na zupełnie inne grupy zawodowe.
„We mnie zaczyna to budzić strach. Kiedy widzę lekarza, który więcej czasu spędza w social mediach na budowaniu własnej marki niż w swoim gabinecie z pacjentami, to po prostu się obawiam o skutki” – mówi Czubkowska.
A dlaczego tak ślepo ufamy influencerom w internecie, a nie wierzymy, że ZUS nie upadnie, choć upaść przecież nie może, dopóki państwo polskie nie zbankrutuje? W niedawnym sondażu IBRiS dla Radia Zet aż 44,8 proc. Polaków opowiedziało się za dalszym obniżaniem wieku emerytalnego.
Co z ludzkością jest nie tak, że Instagramowi ufamy ślepo, a instytucjom państwa niemal wcale?
Może to dlatego, że w nieco wcześniejszym badaniu IBRiS przeprowadzonym w 2021 r. aż 47,4 proc. Polaków stwierdziło, że jest przekonanych, iż państwo nie będzie w stanie zagwarantować im wypłaty emerytury, kiedy już osiągną wiek emerytalny. A dodatkowo 45 proc. badanych twierdziło, że system emerytalny w Polsce się zawali i to nie kiedyś w dalekiej przyszłości, ale już za kilka lat.
Nie ufamy państwu, a w tym samym czasie ufamy wirtualnym influencerom – nawet nie prawdziwym, a awatarom stworzonym przez komercyjne marki, których celem jest przecież łowić konsumentów i na nich zarabiać? Co z ludzkością jest nie tak, że Instagramowi ufamy ślepo, a instytucjom państwa niemal wcale?
„Mamy w Polsce bardzo niski poziom zaufania społecznego – co dotyczy i instytucji państwa, i dziennikarzy, i naukowców, i ekspertów. W Polsce tak naprawdę trwa epidemia braku zaufania” – mówi Czubkowska. Jej zdaniem wynika to z braku dobrej edukacji dotyczącej zarówno ustroju państwa, jak i wiedzy ekonomicznej, ale też z uwarunkowań historycznych.
„Ostatnich 100 lat nas zdecydowanie nie rozpieszczało, nie mieliśmy warunków do budowy instytucji demokratycznych i republikańskich czy społeczeństwa obywatelskiego ani momentu, by nabrać zaufania do samych siebie nawzajem. To się dzieje dopiero w ostatnim trzydziestoleciu, choć nie wiem, czy nie powinniśmy z tego wyłączyć lat 90., do których nikt nie chciałby za bardzo wracać. Być może ten dobry czas dla Polski zaczął się dopiero w 2004 roku, czyli po naszym wejściu do Unii. To zaledwie 19 lat. Za mało” – mówi Czubkowska.