Ministerstwo Zdrowia nie ma świadomości, w jak długich kolejach do lekarzy czekają pacjenci, bo politycy korzystają z opieki zdrowotnej poza kolejką, a dyrektorzy szpitali boją się im odmawiać. Do tego kolejne rządy bardzo sprytnie zmieniały systemy raportowania kolejek, dzięki czemu nigdy nie możemy porównać, że za jakiegoś rządu było lepiej albo gorzej – mówi Aleksandra Kurowska, wieloletnia dziennikarka zajmująca się ochroną zdrowia.

POSŁUCHAJ PODCASTU

Afera wokół instagramerki Mamy Ginekolog, która opowiada, że „to normalne, że lekarz przyjmuje po godzinach koleżanki i rodzinę, bo dzięki temu zwalniają się kolejki i jest lepszy dostęp do lekarzy” wywołała burzę. „Każdy tak robi” – twierdzi influencenka. Czy to rzeczywiście systemowy problem w polskim systemie ochrony zdrowia?

„W przypadku zwykłych ludzi, którzy mają krewnych lub znajomych, lekarki, lekarzy, to wcale nie jest tak częste zjawisko. Natomiast to, co mnie bardziej przeraża, i o czym od lat mówię, a mogłoby w ogóle zmienić całkowicie na system ochrony zdrowia, to fakt, że to politycy nie stoją w kolejkach, więc wydaje im się, że wszystko jest OK. I to niezależnie czy korzystają z resortowych szpitali w Warszawie czy z powiatowych” – mówi Aleksandra Kurowska, redaktor naczelna cowzdrowiu.pl.

„Dotyczy to też na przykład znanych dziennikarzy, którzy kiedy mają problem ze zdrowiem, to niezależnie czy są z opozycji czy prorządowi, chwytają za telefony do ordynatorów, dyrektorów szpitali i strach wręcz im odmówić” – mówi Kurowska.  To powoduje, że tworzy się bańka, w której problemów zwykłych ludzi w ogóle nie widać.

Władze manipulują danymi

A problem jest coraz większy. Dane fundacji Watch Health Care pokazują, że jesienią 2022 r. na badania diagnostyczne trzeba było czekać średnio 2,5 miesiąca, a rok wcześniej średnio 1,9 miesiąca. Na wizytę u specjalisty – 4,1 miesiąca, a rok wcześniej „tylko” 2,9 miesiąca.

Jednak ministerstwo nadal nie ma świadomości, jaki problem jest z kolejkami do lekarzy, bo podważa dane fundacji WHC. Dane Eurostatu czy OECD zresztą też – wskazuje dziennikarka.

A do tego władze same tak manipulują danymi, zmieniając co chwilę systemy raportowania kolejek, że nigdy nie możemy na podstawie oficjalnych danych z NFZ porównać, jak zmieniają się te kolejki i czy za jakiegoś rządu było lepiej czy gorzej, bo zaraz usłyszymy, że  przecież mamy inną metodologię.

„Inna sprawa, że w przypadku szpitali też mamy fikcyjny system, bo ordynatorzy, czy dyrektorzy szpitali mają dwa zeszyciki z kolejką – jeden dla NFZ, a drugi swój, uwzględniający pacjentów, których terapię trzeba kontynuować i nie można im powiedzieć, że się miejsca skończyły” – mówi Aleksandra Kurowska.

Partie nie chcą nawet pokazać swoich programów w obszarze ochrony zdrowia

Choć z wydolnością systemu ochrony zdrowia jest coraz gorzej, wydaje się, że Polacy wcale nie są tym zanadto zmartwieni. Z badania Euroskopia, które IBRiS przeprowadził wraz z europejskimi partnerami z innych krajów wynika, że tylko 2,7 proc. Polaków uważa, że problemy z systemem ochrony zdrowia (poza covid) są najważniejszymi, przed którymi stoi nasz kraj. Dla porównania, odpowiedziało tak aż 12,8 proc. Portugalczyków, 11,7 proc. Holendrów, 9,4 proc. Austriaków i 8,5 proc. Niemców.

Skoro Polacy nie wywierają presji na polityków, rządzący nawet nie starają się systemu naprawiać.

„Przed wyborami prezydenckimi miałam mieć przyjemność prowadzenia debaty w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Warszawie właśnie na temat propozycji zmian w systemie. I co? I w ostatniej chwili z debaty zrezygnowali prawie wszyscy kandydaci. Jedyna osoba, która się pojawiła, to Władysław Kosiniak-Kamysz, który, trzeba przyznać, na zdrowiu się zna i ma pomysły” – mówi Kurowska.

„Ale poza tym próby wydostania choćby programów w obszarze ochrony zdrowia od różnych ugrupowań politycznych kończą się fiaskiem. Ja nieraz takie próby podejmowałam, nie udawało się” – dodaje.

Ale nie ma się co dziwić. Dziennikarka podkreśla, że rzeczywiście szereg badan pokazuje, że samo społeczeństwo nie interesuje się rozwiązaniem problemów, woli proste rozwiązania, czyli 500+ do ręki i masowo kupowane suplementy w aptekach.

„Interesujemy się tym, że jeden pan drugiego pana nazwał debilem albo się z nim procesuje. Ekscytujemy się jakimiś historiami, które nie mają wpływu na nasze życie, a o tych ważnych nie myślimy i nie dyskutujemy” – mówi Aleksandra Kurowska.