Na co są gotowi Polacy, żeby ograniczyć zużycie energii i emisję CO2? Na to, żeby przypilnować, czy w łazience nie zostało zapalone światło. Albo na rezygnację z lotów samolotami – o ile i tak nimi nie latają. Nie są natomiast gotowi ani na rezygnację z własnych przyzwyczajeń – jak jedzenie mięsa – ani tym bardziej na wydatki na pokrycie kosztów transformacji energetycznej – mówi w rozmowie z Marzeną Tabor prezes Fundacji IBRiS Marcin Duma.
POSŁUCHAJ PODCASTU
IBRiS zbadał kwestię percepcji polityki klimatycznej Unii Europejskiej oraz gotowość do wprowadzania zmian w stylu życia, które mogłyby korzystnie wpłynąć na środowisko naturalne. Z raportu z tego badania wynika, że jesteśmy skłonni np. przesiąść się z samochodów spalinowych na elektryczne. Jednak niekoniecznie chcemy więcej płacić za energię, jeżeli wiązałoby się to np. ze zmniejszeniem ilości skutków śladu węglowego, czy jakimś korzystnym wpływem na środowisko.
Koszty są zbyt duże
„Łatwo nam rezygnować z rzeczy, z których nie korzystamy, dlatego tak wysoką akceptację ma rezygnacja z latania samolotem” – mówi Marcin Duma. I dodaje –
„Jeżeli mamy pewien produkt czy pewną usługę, z której korzysta więcej ludzi, to szansa na to, że Polacy będą chcieli z niej zrezygnować, albo płacić za nią drożej – maleje. I takim przykładem jest np. rezygnacja z mięsa, która dzisiaj nie cieszy się specjalną akceptacją”.
Z raportu wynika również, że aż 72 proc. Polaków obawia się zmian klimatu. Jednak to zmartwienie nie przekłada się na gotowość do tych wyrzeczeń. – „Widzimy obecnie dwa wektory w kwestii podejścia do transformacji energetycznej. Pierwszy pojawił się wraz z wojną w Ukrainie, która pchnęła nas w kierunku większego apetytu na transformację energetyczną. Ona nie zwiększyła naszej akceptacji dla podnoszenia jej kosztów, ale chcielibyśmy uciekać z ropy i gazu – nie dlatego, że ona jest brudna tylko, że jest rosyjska. Drugi wektor, związany z inflacją, jest wprost przeciwny – nawet zwolennicy zielonej transformacji akceptują fakt, że gorzej sytuowani w tej sytuacji będą palić w piecach czym się da” – mówi Duma.
„Bo jeżeli zderzamy z jednej strony odpowiedzialność za klimat, a z drugiej stan naszego portfela, to stan naszego portfela wygrywa” – dodaje.
Ekonomia czy ekologia?
Czy to prowadzi nas wniosku, że walka o lepszy stan środowiska naturalnego wiedzie nas poprzez sztuczne zwiększanie cen za produkty energetyczne, np. za paliwa? Surowy bat to jedyna metoda? Zdaniem prezesa IBRiS to, co dzisiaj płacimy, to nie jest podatek od zielonej energii – to podatek od destabilizacji rynku ze względu inwazję Rosji na Ukrainę. Tak naprawdę nie zdążyliśmy jeszcze zapłacić tego zielonego podatku, kiedy przyszedł domiar wojenny. Czy to spowoduje, że będziemy bardziej skłonni do tego, żeby zapłacić jeszcze więcej? Otóż zdecydowanie nie.
Czy zatem mówimy o sytuacji, w której toczy się walka pomiędzy ekonomią a ekologią? – „Portfel jest dzisiaj najważniejszy” – komentuje Duma. Wyjaśnia, że nie jest to tak naprawdę dziwne, bo zasobność portfela jest potrzebą aktualną, natomiast rozmowa o klimacie jest rozmową o skutkach odłożonych. Ważne jest, aby społeczeństwo odwróciło priorytety, natomiast nie będzie to możliwe, dopóki ceny energii będą wysokie, również ze względu na wojnę w Ukrainie.
– „Już dzisiaj widzimy w badaniach, że społeczeństwa europejskie nie są gotowe płacić ceny, nie tylko za politykę klimatyczną, ale także za suwerenność Ukrainy. Więc ten portfel wygrywa z tą warstwą moralno-etyczną nie tylko na niwie klimatu” – podsumowuje prezes IBRiS.